sobota, 18 kwietnia 2009

Mitologia Łysiaka czyli jak nie zostałem prawicowcem

Ostatnio, nieco na zasadzie 'trzeba znać wroga' kupiłem sobie nowego Łysiaka. Co książka zawiera nietrudno zgadnąć - dostaje się generalnie ujętej lewicy, jej manipulowaniu mediami, części solidarnościowców i Okrągłemu, kreowaniu autorytetów, kolesiostwie czyli Gazecie i Michnikowi oraz jego bandzie pomagierów i podnóżków. Autor odbrązawia demokrację, pokolenie '68, tępi feminizm, Unię, lewactwo, liberalizm i rozwiązłość, wynosząc na piedestał konserwatywno-prawicowe Prawdy Absolutne.
I wszystko byłoby super, gdyby tylko nie fakt, że w swoich wywodach posługuje się tymi samymi chwytami manipulatorskimi, co osoby i media, które wskazuje palcem. Nie mi rozstrzygać czy to fair i czy cel uświęca środki, ale czasem aż w oczy kole. By zbytnio się nie rozwodzić, jedynie najbardziej jaskrawe przykłady.

Dwa najczęściej stosowane przez Łysiaka triki to supozycje (czyli podawanie opinii za fakty) oraz coś, co chyba najlepiej określić jako dobieranie faktów pod teorię połączone z double standards (pierwszy z brzegu przykład: w tekście gazeta Angora jest określana jako lewicowa [btw. jak można tak określić gazetę drukującą felietony Mikkego?] - czyli w słowniku Łysiaka kłamliwa i manipulatorska - by potem spokojnie podawane były z niej passusy potwierdzające inne tezy; w momencie gdy autor rozważa kreowanie autorytetów wali w lewicowe pseudoautorytety jak w bęben, a o takim Zybertowiczu ani piśnie).

Inne sofizmaty chętnie stosowane w książce to chociażby:
- argumenty ad personam (Łysiak wścieka się gdy jego autorytety są określane chociażby jako 'alkoholicy' czy 'pętacy' natomiast nie ma kłopotów z wyzywaniem innych od 'obłudników', 'terrorystów', 'chamów' czy pastwieniem się nad życiem seksualnym Lisa lub 'paraapoplektycznym pluciu Bartoszewskiego'. Aaa, bo jak ktoś tak mówi to są ataki i pomówienia a jak Łysiak to tylko fakty. Doh.
- argumenty ad populum (do tłumu) - czyli wskazanie na jakiś aspekt sprawy nieistotny dla tematu, ale wywołujący emocje u bezkrytycznych czytelników (tutaj doskonałym przykładem jest pojawienie się - a jakże - lóż masońskich i rad żydowskich, ale o tem potem)
- petitio principii (założenie jako dowód) - piekielnie częste, duża część książki opiera się na argumentach typu 'liberalizm jest zły bo nie można relatywizować moralności' itp.)
- argumenty ad verecundiam (do poważania) - nieprawne powołanie się na autorytet, autor nie raz i nie dwa cytuje Herberta czy Napoleona. Jaki rozsądny człowiek by się nie zgodził z takimi tuzami historii?
- symplifikacja wartości - krótka piłka. Większość tego co prawicowe jest dobre, wszystko co lewicowe złe. Mechanizm bardzo prosty, potem już nawet nie trzeba pisać 'kłamliwa GW', wystarczy samo 'GW'.
- emocjonalizacja - gdy Łysiak pisze o rzeczach mu bliskich, to zawsze one są 'zagrożone', 'niepewne' a wokół jest mnóstwo sił, które próbują je wyplenić. Któż nie stanąłby w obronie takich wartości jak polskość i tożsamość?
- last but not least, ciągłe wykorzystywanie perswazyjnych elementów języka. Pełno tu tego, do wyboru, do koloru: wzmacniające, osłabiające, wyrażające postawy wolicjonalne, słownictwo ekspresywne, kwantyfikatory... take your pick.

Dodać do tego można jeszcze kłamstwo (bo nie wierzę, że ignorancję) w pewnych sprawach, gdy chociażby zasada doboru naturalnego teorii ewolucji zostaje podsumowana przez słówko 'przypadek'. Naughty naughty.

Wszystko to nieco mnie smuci, gdyż Łysiak - w przeciwieństwie do innych popularnych prawicowych publicystów pokroju Ziemkiewicza czy JKM - jest prawdziwym erudytą. Pod tym względem kasuje prawdopodobnie każdego innego zaangażowanego pisarza z Polski, bez względu czy mowa o prawej czy lewej stronie. Dodatkowo wyjątkowo dobrze się go czyta i widać (nawet gdyby tego samochwalczo nie przyznał na początku ;) ), że albo faktycznie nad tekstem intensywnie pracuje... albo kłamie i ma pióro godne najlepszych pisarzy. Ponadto spośród innych prawicowych gryzmoleńców wyróżnia go jedna cecha - pewna doza dystansu do siebie i własnej twórczości. Myślę, że nie miałbym obiekcji, by się z nim napić kolejkę albo i dwie ;]

Oczywiście, dystansu Łysiak nie posiada względem swoich przekonań. Zastanawia mnie, czy w ogóle jest możliwe, by prawicowiec mógł choć na chwilę wziąć w nawias swe poglądy i spojrzeć na nie niejako 'spoza'. Łysiak powiedziałby, naturalnie, że nie, bo wtedy byłby zafajdanym lewakiem, nie prawdziwym bojownikiem o Prawdę. Mnie samemu wydaje się to niemożliwe, przynajmniej w Polsce, gdzie prawica nieodmiennie kojarzy się z katolicyzmem, a przynajmniej z takową moralnością i zestawem postaw.
Tak naprawdę prawicowość w wydaniu Łysiakowskim wydaje mi się godną poklasku - aczkolwiek z góry skazaną na niepowodzenie - pogonią za prostym światem. Gdzie 'dobrzy' są Dobrzy, a 'źli' Źli. Gdzie jest tylko czerń i biel, bez odcieni szarości. Gdzie Niemcy i Rosja to Wrogowie, nie rywale; gdzie lewica to manipulatorzy i nędznicy, nie osoby o innym światopoglądzie; gdzie nowoczesne trendy muszą oznaczać degrengoladę moralną i gdzie Polskę tworzy się na zasadzie odrzucenia wszystkiego co niepolskie.

I tu właśnie tkwi sedno sprawy i jednocześnie przyczyna, dla której nie będzie mi dane nigdy zostać prawicowcem: jako socjolog-wannabe widzę, że jest inaczej. Prawica mówi, że istnieje tylko jedna Prawda. Popularne porzekadła - że są trzy prawdy albo prawda jest jak dupa. Mnie tymczasem wydaje się, że liczba prawd przypadająca na samą jednostkę jest daleko większa niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. To jak pizzeria: każdy dobiera sobie swój zestaw 'prawd' spośród wszystkich mu oferowanych.
Tu leży pies pogrzebany, bo czasami prawdy zachodzą na siebie i wzajemnie wykluczają. Niegrzecznie z ich strony, prawda? Ale wystarczy spojrzeć na taki przykład: 'Wałęsa był współpracownikiem SB i jest godny najwyższej pogardy' oraz 'Polska potrzebuje mitu narodowego dotyczącego upadku PRL'. Która z tych prawd jest prawdziwsza? Każdemu przyjdzie rozstrzygnąć samemu. Uznajesz obie? No to sory, w oczach Łysiaka jesteś relatywistą, a więc równie dobrze możesz iść sobie kupić serniczka z rodzynkami. Nic tu po tobie.
Inny mój prywatny kłopot z Jedyną Prawdą polega na nieuznawaniu hasełka 'Prawda nas wyzwoli'. Co prawda tej tezy nie ma u Łysiaka wyłożonej explicite (przynajmniej w tej książce), aczkolwiek jest ona widoczna niczym księżyc w pełni podczas bezchmurnej nocy na szczycie Giewontu i to bez alkoholu. A IMHO - to cholerny oksymoron jest. Jeśli faktycznie istnieje ta jedyna, idealna prawda, to oznaczałoby, że mamy tylko jedną drogę do wyboru, bo wszystkie inne to kłamstwa. Zero wolnej woli, zero własnego myślenia, zero inicjatywy - jest Prawda.
Jedyna Prawda wydaje mi się być niczym łagr. Albo nawet gorzej, tam przynajmniej można było zacząć strajk głodowy.

Jest jeszcze jeden aspekt, który warto poruszyć. Chodzi mianowicie o wielką przepaść jakościową między rozdziałami, gdzie Łysiak dowala pojedynczym osobom, a tymi, gdzie zajmuje się szerokimi kwestiami społecznymi.
Tam, gdzie na obrzucani błotem są 'bohaterowie' lewicy (Wałęsa, Geremek, Bartoszewski, Wajda, Lis, Kapuściński et consortes) autor autentycznie sięga bruku i wpada w autoparodię. Widać, że nie cofnie się przed niczym, by tylko pogrążyć danego delikwenta. Wychodzi to dość żałośnie, zupełnie jakby Łysiak miał do powyższych jakieś osobiste urazy.
Natomiast w chwili, gdy przechodzi do takich spraw jak upadek moralności, wypaczenia demokracji, zanik europejskiego ducha, nagle stwierdzić można, że Łysiak to bystry obserwator rzeczywistości, obdarzony zmysłem badacza na dodatek. Niestety, wszystko to się sypie w chwili, gdy z diagnozy przechodzimy do przyczyn (wszystko wina lewicy i lewactwa) oraz wniosków (wszystko zostanie uzdrowione, gdy wyeliminuje się lewicę i lewactwo). To tak jakby przyjść do doktora z grypą, którą on doskonale zdiagnozuje... po czym za powód zarażenia poda porwanie przez UFO, a jako terapię - amputację nogi. Tak się po prostu nie da - gdy wciskamy każdą sprawę w ten sam garniturek (formę) to nie ma co się dziwić, że na niektórych źle leży, a na innych przyciasny.
Co ciekawe, wbrew swemu koledze po piórze JKM, Łysiak nie ma kłopotów z cytowaniem socjologów. Naturalnie trafiają się tylko sądy ewaluacyjne, no i nietrudno się domyślić podług jakiego klucza ich dobiera (witamy panów Giddensa i Huntingtona). No, ale zawsze to jakiś postęp - może kiedyś i mój ulubiony klaun prawicy JKM przekona się do socjologii i wynajmie jakiegoś zioma, który wytłumaczy mu, dlaczego 'głosuje na niego tylko 200k ludzi choć chciałoby dwa miliony.'
Ciągnąc wątek łysiakowych wywodów n/t społeczne: wreszcie zrozumiałem, dlaczego jest taki popularny! Co prawda nikogo nowego nie przekona, ale jeśli się z nim zgadzasz podczas lektury, to jest naprawdę świetnie! Tak było w chwili, gdy zaczął jeździć po hipisach, wojującym feminiźmie czy dołożył temu pieprzonemu pedofilowi Cohn-Benditowi. 'Ojej, taki inteligentny, oczytany człowiek i ma takie same poglądy jak ja!' Sama radość! Nie ironizuję w tej chwili - naprawdę, gdy czyta się to wszystko JUŻ mając takie same poglądy jak autor to nijak nie idzie popaść w błogi stan samozadowolenia. Bo tu mądrym cytacikiem zaskoczy, a tam ładnie paluszkiem zdrajców wskaże.

Sprawa ostatnia, która przyszła mi do głowy w chwili gdy zobaczyłem, że autor wspomina o żydowsko-masońskich spiskach: czy on sam sobie nie uświadamia, że może być ich częścią? Przecież jeśli to są tacy łebscy ludzie, żeby panować nad światem (IMHO taka banda już po miesiącu by się kłóciła jaki jest dzień tygodnia, a nie jak sterować Boeingiem za pomocą Margaret Thatcher sterowanej przez Nadleśnictwo Podlaskie) to przecież i Łysiakiem mogą manipulować! Aaa, nie mogą, bo on ma własne poglądy, więc nie może dać się zmanipulować, więc ma własne poglądy, koło się zamyka. Szczególnie, że Łysiak autorytetów nie ma, wiadomości czerpie tylko z zaufanych źródeł, więc jakiejkolwiek szansy zarażenia się lewacką socjotechniką - brak.
A przecież już nie od dziś wiadomo, że najważniejsze to jest mieć WYBÓR. Toteż te żydomasońskie loże stworzyły lewicę - która zaprzecza ich istnieniu; oraz prawicę - która formalnie próbuje walczyć z Układem, także światowym. No ale jak tu walczyć, gdy się jest sterowanym? Cudze gadanie przecież nie boli (przeciętny człowiek powie: ach, jesteśmy sterowani przez światowy spisek, mam nadzieję, że rząd coś z tym zrobi, dzieci siadajcie do kolacji), a i popkultura potwierdza tę tezę - nigdy nie słyszeliśmy o jakimkolwiek rozbiciu siatki masonów (co musiałoby pociągnąć za sobą nieuchronny upadek libertyńskich cywilizacji, he he). Tak samo nie ma dowodów na ich istnienie, ale przecież właśnie brak dowodów jest najlepszym dowodem.
DOH.

Żarty żartami, ale jeśli osoba uważana za czołowego reprezentanta myśli prawicowej nie potrafi stworzyć niczego ponad dobry paszkwil, to mam pewne obawy co realnego potencjału całej sceny. Marzy mi się jakaś prawicowa analiza polskiej rzeczywistości, ale taka w amerykańskim stylu - gdzie praktyka zostaje przedłożona nad ideały, a cel nie przesłania większości pola widzenia.
U Łysiaka nie co na to liczyć.

1 komentarz: