poniedziałek, 2 maja 2011

Radość

Tak ludzie cieszyli się z ogłoszenia Jana Pawła II błogosławionym:


A tak ze śmierci Osamy Bin Ladena:


Oh wait.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Judasz i inne istoty mityczne

"Judasze, Judasze" czytam w relacji z tegorocznych obchodów święta CO TAM WAWEL - i aż sam się sobie dziwię, jak bardzo bzdurne mi się to wydaje.

Czy za obraźliwe uznałbym, gdyby ktoś krzyczał "Mordredzi, Mordredzi"? "Loki, Loki"? "Seci"? "Ganelonowie"? Coś niezbyt. Może więc "Efialtesi, Efialtesi"? Albo chociaż "konie trojańskie"? Niestety.

"Judasze", phi. Dystans kulturowy to jednak piękna rzecz.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

wtorek, 25 stycznia 2011

niedziela, 26 grudnia 2010

Ateizm chrześcijański

Poczytałem sobie w Świątecznej jak to wierzymy i wyszła mi smutna konstatacja, że możesz wyciągnąć Polaka z chrześcijaństwa, ale chrześcijaństwo z Polaka - już nie.

Warto przeczytać wszystkie wpisy Polaków, bo bez względu na to jak bardzo są przekrojowe, nasuwa się tylko jeden wniosek: jest to smętne pierdololo oparte stricte o tradycję chrześcijańską. Oczywiście różne są stopnie odczapistości (choć znamienne jest, że teksty "Rozmyślam dużo o Bogu. Śmieję się z nim. Jestem pewien, że ma poczucie humoru" i "Ciągle na nowo doświadczam Jego wiary we mnie. On naprawdę czegoś ode mnie oczekuje. Czasami wydaje mi się, że wiem czego" mówią osoby, które kulturowo różni wszystko OPRÓCZ JEDNEGO). Gorzej, że nawet najbardziej wyważone opinie są złapane za cyce przez religijność ludową. Klocuszki, z których Polacy układają (albo na które rozkładają) swoją wiarę mają, co do jednego, podpis 'madebypambuk'. Nawet porzucając religijność dalej znajdujemy się w narracji religijnej. Kurwa.

Czekam z utęsknieniem na moment, kiedy ktoś zapytany o Boga odpowie „nie interesuje mnie ta kwestia”, czyt. „mam to w dupie”.

Oczywiście ten wpis jest tylko dowodem na to, że sam się od wspomnianej narracji jeszcze nie uwolniłem. Double kurwa.

czwartek, 23 grudnia 2010

Bucologia papierosa

Zakaz palenia w miejscach publicznych posiada pewną zaletę, której istnienia nawet nie podejrzewałem. Mianowicie okazał się doskonałym wykrywaczem hipokryzji. Uderz w smrodzenie, kryptobuc się odezwie.

Pierwszym na liście jest Jacek Żakowski. Już na wstępie daje popis, porównując swoją sytuację do dyskryminacji rasowej - na szczęście Wojtek Orliński we wspaniałym stylu rozprawia się z tą dawką dumbfuckizmu (pozostaje kwestia, na ile jest to po prostu kopanie leżącego).
Następnie w sukurs przychodzi - najmniejsze zdziwienie świata - prof. Środa. Mógłbym się poznęcać, ale chyba poprzestanę na samej wzmiance, jako że w mojej konstelacji Środa od dawna znajduje się na tej samej orbicie co Korwin, kręcąc się jedynie w odwrotnym kierunku (co oznacza, że najpierw się z nią nie zgadzam, a dopiero potem uświadamiam sobie dlaczego).
Dalej w kolejce stanął Wojciech Nowicki, krakowski fotograf i recenzent kulinarny, któremu przeszkadzają zapachy z restauracyjnej kuchni, lecz własny smród - wcale a wcale.
Zapateralski, naturalnie, też nie przegapił okazji, by błysnąć w swoim stylu.
Później przyszły mniej lub bardziej wesołe liściki (dobrowolny rak płuc jako "osiągnięcie cywilizacyjne" jest godzien miana misfire roku).

Miarka się przebrała, gdy swoje dwa i pół grosza dodała Katarzyna Kolenda-Zalewska.


Jak to w sprawach życia i śmierci bywa, autorka wyciąga najcięższe działa, czyli Boga, getto i krucjatę. Okej, niech będzie, każdy pisze jak umie, chociaż musiałem dwa razy sprawdzić, czy czasem nagle się nie znalazłem na jakiejś podstronce Naszego Dziennika. Jednak do porządku dziennego nie mogę przejść nad faktem, że rozsądna (o ile mogłem tak wnosić z wybiórczej lektury jej poprzednich tekstów) osoba nagle sięga po rozumowanie zarezerwowane dotychczas tylko i wyłącznie dla betonowej turboprawicy: argumentację ad absurdum. Żena mi idzie nosem, gdy czytam "za chwilę okaże się, że w domu też palić nie można, bo to przeszkadza sąsiadom", bo to jest dokładny odpowiednik "jeśli pozwolimy muzułmanom budować meczety w Polsce, to zaraz będziemy mieli drugie średniowiecze !!!", ewentualnie "jeżeli zezwolimy homoseksualistom na związki partnerskie, to zaraz będą się domagać legalizacji pedofilii !!!". Po czymś takim mam siłę stwierdzić tylko tyle, że autorka kłamie, mówiąc "ci, którzy nie palą, nie wiedzą, co to za rozkosz zapalić papierosa do kawki." Otóż wiedzą – po prostu niepalący czują się przez cały czas tak, jak nałogowiec zaraz po wypaleniu papierosa.

Starczy przykładów. Co łączy powyższe osoby? Ano mianowicie mniejsza lub większa "postępowość" poglądów (nie znoszę tej prawackiej nomenklatury, ale w tym wypadku jest wyjątkowo użyteczna). Każda z nich głosiła potrzebę przemian znaczeniowych pewnych zakorzenionych idei, takich jak chociażby religijność, nacjonalizm, model rodziny czy społeczne postrzeganie płci. Nieważne, czy racja była po ich stronie, czy też nie - faktem jednak jest, że życzyli sobie, by inne osoby zmodyfikowały część swojej tożsamości pod obecnego 'ducha czasów'. A jedną z żelaznych zasad owego ducha jest zasada 'moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka'.

Natomiast co teraz, gdy sytuacja się odwróciła? Kiedy to od nich oczekuje się, że zrezygnują z części swojej tożsamości (bo nie wierzę, że ktoś byłby gotów rozpowszechniać swe emo na pół Polski, gdyby nałóg tytoniowy nie był integralną częścią jej/jego osobowości) dla dobra innych? A jeśli nawet nie, to chociażby dla spójności poglądów? Wielkie veto, darcie szat i inne rejtanowskie harce.

Generalnie więc żal ściska poślady. Jednocześnie cała sytuacja jest jakąś anegdotyczną poszlaką, czemu w Polsce mamy lewicę, cóż, jaką mamy. Jeśli osoby będące na szpicy przemian społecznych nie są w stanie zrezygnować z fajka dla wspólnego dobra? Cóż mi pozostaje powiedzieć, ponad:



edit: żeby nie było, że tylko smęcę i hejterzę - jestem autentycznie pozytywnie zaskoczony skutecznością ustawy. Smrodless knajpki, ludzie wychodzący zapalić na zewnątrz nawet podczas mrozów, obsługa goniąca niepokornych, wszędzie plakietki informacyjne... Czyżby, gdy nie patrzyłem, Bolanda stanęła szczebelek wyżej na drabinie obywatelskości? W każdym razie +1 i bonus ode mnie [drapie Społeczeństwo za uszami].

piątek, 20 sierpnia 2010

Sekularyzacja krzyżem

Moje generalne wyjebanie na kwestie religijne sprawia, że czasem umykają mi ich najważniejsze aspekty. Przykład pierwszy z brzegu: ostatnia manifestacja przeciwników obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Na początku moje rozumowanie zawarło się w takim oto pięknym kręgu: meh > no zrobili flashmoba > niby fajnie, ale co z tego > meh.

Coś jednak nie dawało mi spokoju, coś krzyczało, że to jednak nie do końca tak. I dopiero dzisiaj, jadąc autobusem linii 114 w kierunku centrum (all hail Kraków), doznałem olśnienia: otóż była to pierwsza głośna manifestacja strony świeckiej, która miała na celu WYKLUCZENIE. Co prawda tylko religijnych oszołomów, ale zawsze - dotychczas wszelkie akcje sił sekularyzacji miały na celu integrację: a to ateistów, a to homoseksualistów (o żadnych paradach pro-choice nie słyszałem). To część katolicko-narodowa dotychczas miała monopol na wykluczenie religijne, moralne i społeczne wszystkich, którzy nie realizowali archetypu Prawdziwego Polaka (czyt. wszystkich, którzy z jakichś powodów jej się nie podobali).



Tymczasem tutaj sytuacja wreszcie się odwróciła! Tym razem w roli odrzuconych znalazły się siły drugiego obozu. Fuck yeah, about time I say! Z niekłamaną przyjemnością patrzę, jak najtęższe mózgi katolickiej konserwy łamią sobie głowy nad nową rzeczywistością (ludzie, dla których krzyż nie należy do sfery sacrum? łojezusicku!) i już próbują uciekać w świetlaną przeszłość.

A ja mówię: wcześniej czy później musiało do tego dojść. Bowiem właśnie do gry wchodzi pokolenie, dla którego Kościół w IIIRP nie zrobił nic. Albo nawet mniej niż nic: próbował narzucać swoje zasady, wymogi i uprzedzenia w zamian oferując coś - z mojego punktu widzenia - zupełnie bezwartościowego. To nie jest tak, że moje odejście od Świętej Matki Kościoła zostało spowodowane przez jakąś straszliwą traumę, nie: jeśli obecnie miałbym określić religię w instytucjonalnym wydaniu polskim, to jest ona fucking useless. Nie jeżdżę w łyżwach na rowerze, nie piję ciepłego piwa, nie chodzę do kościoła. Proste.

Aha, no i najważniejsze: dotychczas o swojej rezygnacji z Wyznacznika Polskości zawsze mówiłem 'ja', 'mnie', 'moim'. Po warszawskiej manifestacji wreszcie mogę zacząć mówić 'my', 'nas', 'nasze'. Całkiem przyjemna zmiana, nie ukrywam.