niedziela, 26 grudnia 2010

Ateizm chrześcijański

Poczytałem sobie w Świątecznej jak to wierzymy i wyszła mi smutna konstatacja, że możesz wyciągnąć Polaka z chrześcijaństwa, ale chrześcijaństwo z Polaka - już nie.

Warto przeczytać wszystkie wpisy Polaków, bo bez względu na to jak bardzo są przekrojowe, nasuwa się tylko jeden wniosek: jest to smętne pierdololo oparte stricte o tradycję chrześcijańską. Oczywiście różne są stopnie odczapistości (choć znamienne jest, że teksty "Rozmyślam dużo o Bogu. Śmieję się z nim. Jestem pewien, że ma poczucie humoru" i "Ciągle na nowo doświadczam Jego wiary we mnie. On naprawdę czegoś ode mnie oczekuje. Czasami wydaje mi się, że wiem czego" mówią osoby, które kulturowo różni wszystko OPRÓCZ JEDNEGO). Gorzej, że nawet najbardziej wyważone opinie są złapane za cyce przez religijność ludową. Klocuszki, z których Polacy układają (albo na które rozkładają) swoją wiarę mają, co do jednego, podpis 'madebypambuk'. Nawet porzucając religijność dalej znajdujemy się w narracji religijnej. Kurwa.

Czekam z utęsknieniem na moment, kiedy ktoś zapytany o Boga odpowie „nie interesuje mnie ta kwestia”, czyt. „mam to w dupie”.

Oczywiście ten wpis jest tylko dowodem na to, że sam się od wspomnianej narracji jeszcze nie uwolniłem. Double kurwa.

czwartek, 23 grudnia 2010

Bucologia papierosa

Zakaz palenia w miejscach publicznych posiada pewną zaletę, której istnienia nawet nie podejrzewałem. Mianowicie okazał się doskonałym wykrywaczem hipokryzji. Uderz w smrodzenie, kryptobuc się odezwie.

Pierwszym na liście jest Jacek Żakowski. Już na wstępie daje popis, porównując swoją sytuację do dyskryminacji rasowej - na szczęście Wojtek Orliński we wspaniałym stylu rozprawia się z tą dawką dumbfuckizmu (pozostaje kwestia, na ile jest to po prostu kopanie leżącego).
Następnie w sukurs przychodzi - najmniejsze zdziwienie świata - prof. Środa. Mógłbym się poznęcać, ale chyba poprzestanę na samej wzmiance, jako że w mojej konstelacji Środa od dawna znajduje się na tej samej orbicie co Korwin, kręcąc się jedynie w odwrotnym kierunku (co oznacza, że najpierw się z nią nie zgadzam, a dopiero potem uświadamiam sobie dlaczego).
Dalej w kolejce stanął Wojciech Nowicki, krakowski fotograf i recenzent kulinarny, któremu przeszkadzają zapachy z restauracyjnej kuchni, lecz własny smród - wcale a wcale.
Zapateralski, naturalnie, też nie przegapił okazji, by błysnąć w swoim stylu.
Później przyszły mniej lub bardziej wesołe liściki (dobrowolny rak płuc jako "osiągnięcie cywilizacyjne" jest godzien miana misfire roku).

Miarka się przebrała, gdy swoje dwa i pół grosza dodała Katarzyna Kolenda-Zalewska.


Jak to w sprawach życia i śmierci bywa, autorka wyciąga najcięższe działa, czyli Boga, getto i krucjatę. Okej, niech będzie, każdy pisze jak umie, chociaż musiałem dwa razy sprawdzić, czy czasem nagle się nie znalazłem na jakiejś podstronce Naszego Dziennika. Jednak do porządku dziennego nie mogę przejść nad faktem, że rozsądna (o ile mogłem tak wnosić z wybiórczej lektury jej poprzednich tekstów) osoba nagle sięga po rozumowanie zarezerwowane dotychczas tylko i wyłącznie dla betonowej turboprawicy: argumentację ad absurdum. Żena mi idzie nosem, gdy czytam "za chwilę okaże się, że w domu też palić nie można, bo to przeszkadza sąsiadom", bo to jest dokładny odpowiednik "jeśli pozwolimy muzułmanom budować meczety w Polsce, to zaraz będziemy mieli drugie średniowiecze !!!", ewentualnie "jeżeli zezwolimy homoseksualistom na związki partnerskie, to zaraz będą się domagać legalizacji pedofilii !!!". Po czymś takim mam siłę stwierdzić tylko tyle, że autorka kłamie, mówiąc "ci, którzy nie palą, nie wiedzą, co to za rozkosz zapalić papierosa do kawki." Otóż wiedzą – po prostu niepalący czują się przez cały czas tak, jak nałogowiec zaraz po wypaleniu papierosa.

Starczy przykładów. Co łączy powyższe osoby? Ano mianowicie mniejsza lub większa "postępowość" poglądów (nie znoszę tej prawackiej nomenklatury, ale w tym wypadku jest wyjątkowo użyteczna). Każda z nich głosiła potrzebę przemian znaczeniowych pewnych zakorzenionych idei, takich jak chociażby religijność, nacjonalizm, model rodziny czy społeczne postrzeganie płci. Nieważne, czy racja była po ich stronie, czy też nie - faktem jednak jest, że życzyli sobie, by inne osoby zmodyfikowały część swojej tożsamości pod obecnego 'ducha czasów'. A jedną z żelaznych zasad owego ducha jest zasada 'moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka'.

Natomiast co teraz, gdy sytuacja się odwróciła? Kiedy to od nich oczekuje się, że zrezygnują z części swojej tożsamości (bo nie wierzę, że ktoś byłby gotów rozpowszechniać swe emo na pół Polski, gdyby nałóg tytoniowy nie był integralną częścią jej/jego osobowości) dla dobra innych? A jeśli nawet nie, to chociażby dla spójności poglądów? Wielkie veto, darcie szat i inne rejtanowskie harce.

Generalnie więc żal ściska poślady. Jednocześnie cała sytuacja jest jakąś anegdotyczną poszlaką, czemu w Polsce mamy lewicę, cóż, jaką mamy. Jeśli osoby będące na szpicy przemian społecznych nie są w stanie zrezygnować z fajka dla wspólnego dobra? Cóż mi pozostaje powiedzieć, ponad:



edit: żeby nie było, że tylko smęcę i hejterzę - jestem autentycznie pozytywnie zaskoczony skutecznością ustawy. Smrodless knajpki, ludzie wychodzący zapalić na zewnątrz nawet podczas mrozów, obsługa goniąca niepokornych, wszędzie plakietki informacyjne... Czyżby, gdy nie patrzyłem, Bolanda stanęła szczebelek wyżej na drabinie obywatelskości? W każdym razie +1 i bonus ode mnie [drapie Społeczeństwo za uszami].

piątek, 20 sierpnia 2010

Sekularyzacja krzyżem

Moje generalne wyjebanie na kwestie religijne sprawia, że czasem umykają mi ich najważniejsze aspekty. Przykład pierwszy z brzegu: ostatnia manifestacja przeciwników obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Na początku moje rozumowanie zawarło się w takim oto pięknym kręgu: meh > no zrobili flashmoba > niby fajnie, ale co z tego > meh.

Coś jednak nie dawało mi spokoju, coś krzyczało, że to jednak nie do końca tak. I dopiero dzisiaj, jadąc autobusem linii 114 w kierunku centrum (all hail Kraków), doznałem olśnienia: otóż była to pierwsza głośna manifestacja strony świeckiej, która miała na celu WYKLUCZENIE. Co prawda tylko religijnych oszołomów, ale zawsze - dotychczas wszelkie akcje sił sekularyzacji miały na celu integrację: a to ateistów, a to homoseksualistów (o żadnych paradach pro-choice nie słyszałem). To część katolicko-narodowa dotychczas miała monopol na wykluczenie religijne, moralne i społeczne wszystkich, którzy nie realizowali archetypu Prawdziwego Polaka (czyt. wszystkich, którzy z jakichś powodów jej się nie podobali).



Tymczasem tutaj sytuacja wreszcie się odwróciła! Tym razem w roli odrzuconych znalazły się siły drugiego obozu. Fuck yeah, about time I say! Z niekłamaną przyjemnością patrzę, jak najtęższe mózgi katolickiej konserwy łamią sobie głowy nad nową rzeczywistością (ludzie, dla których krzyż nie należy do sfery sacrum? łojezusicku!) i już próbują uciekać w świetlaną przeszłość.

A ja mówię: wcześniej czy później musiało do tego dojść. Bowiem właśnie do gry wchodzi pokolenie, dla którego Kościół w IIIRP nie zrobił nic. Albo nawet mniej niż nic: próbował narzucać swoje zasady, wymogi i uprzedzenia w zamian oferując coś - z mojego punktu widzenia - zupełnie bezwartościowego. To nie jest tak, że moje odejście od Świętej Matki Kościoła zostało spowodowane przez jakąś straszliwą traumę, nie: jeśli obecnie miałbym określić religię w instytucjonalnym wydaniu polskim, to jest ona fucking useless. Nie jeżdżę w łyżwach na rowerze, nie piję ciepłego piwa, nie chodzę do kościoła. Proste.

Aha, no i najważniejsze: dotychczas o swojej rezygnacji z Wyznacznika Polskości zawsze mówiłem 'ja', 'mnie', 'moim'. Po warszawskiej manifestacji wreszcie mogę zacząć mówić 'my', 'nas', 'nasze'. Całkiem przyjemna zmiana, nie ukrywam.

środa, 4 sierpnia 2010

Anarchy unplugged

Pewnie wyjdę na sługusa zgniłego systemu, ale zawsze pewnym niepokojem napawał mnie luz z jakim powszechnie traktowane są idee anarchizmu.

Wiadomo o co chodzi, od Rejtana i Św. Stanisława po fuck the system, V4Vendetta i RATM. Koszulki z Che? Spoko. Alterglobaliści pikietujący zebrania G8 czy WTO? Pewnie. Naomi Klein i pieprzyć bezduszny kapitalizm? No jasne. Wolność, równość, braterstwo. Peace & love.

I super, i wszyscy się cieszą. Tyle, że to wyobrażenie anarchizmu nie ma żadnego związku z rzeczywistością, podobnie jak teoretyczne postulaty Bakunina czy Sorela.

Na szczęście wczoraj można było zobaczyć, jak naprawdę wygląda wprowadzanie anarchizmu w czyn: oto niewielka grupa ludzi, opierająca swe fundamentalistyczne przekonania o czysto arbitralne podstawy, wykrawa swą sferę "wolności" godząc w wolność innych - i reaguje agresją na próby ukrócenia tego procederu.



Szkoda tylko, że w mediach nazywa się ich "wykluczonymi", "dewotami", "pokrzywdzonymi", "zamachowcami", "oszustami" albo po prostu "tłumem."

Bo to przecież są anarchiści. Ci jedyni prawdziwi.

wtorek, 20 lipca 2010

Czarny Tupolew goni białego Tupolewa...

Fakt powstania komisji PiS ds. katastrofy smoleńskiej skwitowałem – podejrzewam, że podobnie jak większość - elokwentnym ‘yyyyyh’. Drugie ‘yyyyyh’ wyrwało mi się gdy okazało się, że jej przewodniczącym będzie Antoni Macierewicz, człowiek który już dawno stracił choćby radiowy kontakt z Ziemią i obecnie przebywa w jakimś bajkowym Lechistanie.



Wiem za to na pewno, kto się cieszy z takiego obrotu spraw (prócz prof. Szataniszkis, niech jej socjologia miękką będzie): mianowicie PO. Jestem przekonany, że w podziemnym bunkrze Herr Tuska właśnie trwa orgia przy której opisy markiza de Sade wydają się mokrymi fantazyjkami trzynastolatka. Dlaczego tak? Ponieważ bez znaczenia co zrobi owa komisja, PO wygrywa.

Widzę dwa scenariusze wydarzeń. Pierwszy: ziomy z PiSu całą winę za niedopatrzenia i oddanie Rosjanom dochodzenia próbują zrzucić na PO. To dla Tuska&co. bardzo wygodne, gdyż wtedy całą martyrologiczno-patriotyczną otoczkę wokół katastrofy (a działającą na korzyść PiS) będzie można wtłoczyć w ramy kolejnego starcia tych dwóch partii. Drugi: ziomy z PiSu całą winę za niedopatrzenia spróbują zrzucić na niekompetencję Rosjan. To – ponownie – dla PO bardzo wygodne, gdyż Palikot z pewnością już czeka w gotowości do desantu. Jak nic wyrzuci on PiSowi dwulicowość i przechodzenie od ‘przyjaciół Rosjan’ do ‘ruskiej trumny’.

Oczywiście jest też trzecia opcja, dość mało prawdopodobna, ale trzeba o niej napisać. Mianowicie, że ekipa Macierewicza przyzna, iż przyczyną katastrofy był splot niefortunnych zda... Haha, TAK JASNE! Trzecia opcja brzmi, że komisja puści się poręczy na całego i pojedzie w teorie spiskowe! Idę o zakład, że głęboko w swym schronie wilkołak Tusk składa swym demonicznym władcom krwawe ofiary, by tak właśnie się stało. Najlepsze jest to, że Antek z ziomami nie musi już niczego wymyślać, gdyż Internetsy zrobiły już za niego dochodzenie! Na tym cudownym blogu można przeczytać co barwniejsze i bardziej odjechane kawałki rodzącego się mitu, tfu, wniosków z pracy komisji znaczy się!

I tak PO kolejny raz będzie miało nas w garści. Przecież w tej sytuacji nawet Palikot nie będzie musiał mówić nic ponad ‘derp’ i ‘JUST LOOK AT THEM!’ Bo czego by demoniczni pomagierzy Tuska nie robili, zawsze będą lepsi od ludzi uważających, że prezydencki samolot zestrzeliło z broni impulsowej izraelskie komando, po którym ślady zacierali Ruscy za pomocą drugiego Tupolewa, cichego helikoptera/sterowca oraz białej postaci imitującej śmigło podczas ostrzegania nagrywającego.

wtorek, 6 lipca 2010

Moja opinia o blogu Konrada Niklewicza

Oto ona:

A było sobie tak: od czasu do czasu lubiłem sobie zajrzeć o tutaj. Miły blogasek tematyczny, może nieco zbyt euroentuzjastyczny jak na moje gusta, ale autorowi nie można było odmówić profesjonalizmu. I wszystko byłoby pięknie, ładnie, gdyby nie odbyły się wybory prezydenckie. Minimalna różnica między kandydatami w pierwszej turze sprawiła, że na pana Konrada padł blady strach (nadmienić trzeba, że pan Konrad na co dzień jest lewicowy, ale od czasu do czasu wystarcza mu być antyprawicowym). Toteż pan Konrad począł szukać przyczyn.

Tak więc na dobry początek dostało się bogu ducha winnym osobom, które śmiały sprawić, że sondaże przedwyborcze nie pokryły się z rzeczywistością. Oczywiście nie mówimy tutaj o żadnych pracownikach sondażowni, o nie! Pan Konrad już na początku wiedział, że tak naprawdę wina leży po stronie wyborców kaczystowskich, wstrętnych Edków, kręcących, kłamliwych, niegodnych zaufania. Fuj! Człowiek tak znający tajniki ludzkiego umysłu i pełen empatii jak pan Konrad, widząc takich przechodzi na drugą stronę ulicy. Bo jak ufać osobie, która nie ufa anonimowemu ankieterowi – zwłaszcza telefonicznemu – i nie chce przedstawić swoich prawdziwych preferencji wyborczych? No nie da się, rzecz prosta i oczywista.

Skoro wróg już został rozpoznany i dookreślony, to teraz trzeba zmobilizować własne siły. I tutaj pan Konrad postanowił wykorzystać, z całą przekazaną mu w genach subtelnością, sprawę śmierci Barbary Blidy. Żeby raz! Ponieważ jednak czytelnicy bloga mogą być mniej rozgarnięci niż autor, robi to w szesciu kolejnych notkach, zgodnie z zasadą, że lepiej dmuchać na zimne. Och, to mi się żarcik udał.

Wreszcie, już po wyborze pierwszej damy Komorowskiej wraz z małżonkiem, pan Konrad postuluje swoje trzy oczekiwania względem reform na ‘500 dni’ Platformy. Ok, też spoko (choć Mikołaj to nie teraz), problem tylko, że dwie z nich są z dziedziny zasłon dymnych. Wiem, że ten palant z saksofonem już strasznie dawno temu mówił ‘gospodarka głupcze’, ale niektóre rzeczy wypadałoby pamiętać - inaczej wychodzi się na człowieka stawiającego wóz przed koniem.

Konkluzja jest raczej ponura: znacie to uczucie, gdy ktoś kogo cenicie na poziomie profesjonalnych kontaktów, przy bliższym poznaniu okazuje się skończonym ciulem? Odczuwam coś podobnego w tym przypadku i stawiam następującą diagnozę: gdyby pan Konrad nie regulował odbiornika na Radio Bruksela, to musiałoby to być Radio Maryja. W ciągu kilku notek zdołał pokazać, że podstawą jego wnioskowania jest opieranie się na stereotypach, niechęć do poznawania ciągów przyczynowo-skutkowych, podział społeczeństwa na grupy my-oni oraz – last but not least – fundamentalizm poznawczy. Naturalnie miałbym srogo wyjebane, gdyby chodziło tylko o opinię o nim jako człowieku – ale tu problemem jest, że muszę teraz zrewidować swoje wnioski z jego poprzednich notek. Bo jeśli były pisane na tych samych podstawach co ciąg Blidowo-Edkowy, to nożeszkufacotojest.

Także rzucam w eter prośbę do wszystkich twórców blogów tematycznych: nie ujawniajcie swego emo. Nic dobrego z tego nie przychodzi.

poniedziałek, 5 lipca 2010

wtorek, 22 czerwca 2010

Dlaczego zagłosuję w drugiej turze

A to mi wyszło. Okazuje się, że decyzja o olaniu pierwszej tury była jak najbardziej słuszna. Warto było, by poczuć się współtwórcą szoku i paniki redakcji Wyborczej w ranek powyborczy. Warto było, bo jeśli ten wynik nie zmobilizuje przeciwników IVRP, to prawica zasługuje na zwycięstwo. Warto było, bo będzie mi się chciało iść na drugą turę – mam poczucie, że wtedy mój głos coś może zmienić.



Ale przede dlatego pójdę, gdyż nie lubię gdy prezydent jest zakładnikiem. O ile dziad z wąsami może rozsyłać uśmiechy i całuski na prawo i na lewo, o tyle ten drugi musi się płaszczyć: przed Toruniem, przed rusofobią wyborców i przed ich socjalistyczną roszczeniowością. Dodatkowo będzie po prostu musiał stać okoniem wobec rządu. W gruncie rzeczy Kaczyński jako prezydent będzie miał związane ręce, bo gdyby chciał cokolwiek ugrać z Tuskiem, to jego elektorat i tak mu nie pozwoli.
Tak naprawdę, o ile do Kaczora jako polityka mam spory szacunek (chyba jest najlepszym homo politicus na polskiej scenie), o tyle mierzi mnie jego ekipa. Z tego co widzę, od początku istnienia partii zaliczają się do niej tylko trzy grupy: fanatycy, tępaki i cynicy. Pierwsi są w polityce tylko dlatego, że społeczeństwa lokalne nie mogły ich znieść. Drudzy znajdują się w każdym ugrupowaniu, ale PiS ma ich nadreprezentację (przynajmniej w mediach). Trzeci są tylko dlatego by dostać się na stanowiska i napchać kabzy. A jest powszechnie wiadomo, im ktoś na początku jest bardziej radykalny, tym szybciej przyrasta do zdobytego stołka.

Poza tym coś mam wrażenie, że wszyscy trochę za bardzo się przejmują. Doprawdy, z obu stron zaczyna to przypominać sytuację, jakby się gotowali do ostatecznej bitwy z Sauronem/Imperatorem Palpatine/Cthulhu (niepotrzebne skreślić) Nawet nie chodzi o to, że prezydent nie ma aż tak wielkiej władzy. Po prostu przeżyliśmy już tyle śmieszno-strasznych sytuacji – rządy AWS-u, samowładztwo SLD, IV RP – że kolejna już nie powinna robić wrażenia. To jest chyba jeden z uroków demokracji: w cztery lata nie da się urobić państwa na swój wizerunek, a wyborcy zawsze chętniej rozliczą rządzących z niepowodzeń niż opozycję z obietnic. Także sorki – Komoroskie i Kaczorskie szczekają, Bolanda płynie/dryfuje dalej.

czwartek, 20 maja 2010

NIE dla Wisły na Wawelu

Tytuł notki perfidnie ukradziony z Facebooka, wiem. Ale co poradzę, że tak doskonale oddaje jej sens? Nawet nie chodzi o fakt, że Kraków mi zalało - ale o to, że wreszcie zrozumiałem tych wszystkich ludzi co płakali po Papieżu/Smoleńsku/łodewa.
Dziś też zupełnie inaczej napisałbym notkę sprzed jakiegoś czasu, tę dotyczącą mojego zdystansowania względem żałoby. Tzn. w ogóle by nie powstała - teraz widzę, że poza nawias wyrzucała mnie sama próba analizowania na chłodno tamtych wydarzeń.

Bo takie sytuacje nie mają w sobie nic logicznego. Okej, zamiast IV RP jest Miasto, a Układ został zastąpiony przez Siły Natury, ale cała reszta pozostaje bez zmian.

Efekt pierwszy: utożsamienie się. Wisła ŚMIE zalewać MOJE miasto?
Nie ma to nic wspólnego z opinią, bo wkurza mnie tu wiele rzeczy: od ludzi palących na przystankach i nie zbierających kup po swoich psach, po komunikację miejską, która nadaje się tylko do zaorania.
Prywatnie też nic mi do tego: nikt z moich bliskich nie był zagrożony, nie zalało mnie, nie pomagałem na wałach. Mógłbym się nawet cieszyć, bo odwołali zajęcia na uczelni - wreszcie mogłem się wyspać.
Ale jednak czytając wiadomości i rozmawiając o sytuacji czułem pewien lęk. Nie strach, jak mówiłem nie ma tutaj nic racjonalnego. To był po prostu lęk - przed czymś niedookreślonym, niekontrolowalnym, niecodziennym, niezrozumiałym.
A przed tym może uchronić tylko przynależność do grupy podobnych jednostce osób.

Efekt drugi: podział na my/oni. Ktoś ŚMIE nie przejmować się powagą sytuacji? W NBA playoffy jak trwały, tak trwają? Grecy dalej protestują przeciwko popierdółkom? Warszawka - w osobie Wojtka Orlińskiego, który akurat popełnił kolejną notkę z cyklu Now Playing - ma to w dupie? Właśnie czytam, że do stolicy fala dojdzie za 2-3 godziny: mam nadzieję, że wam rozpierniczy budowę Mostu Północnego, nieczułe gnidy!

Efekt trzeci i prawdopodobnie najważniejszy: nieracjonalna racjonalizacja! Ha, człowiek XXI wieku nigdy nie przyzna, że coś jest poza jego kontrolą, że w jego równaniach może być niewiadoma, że czegoś nie da się opisać w kategoriach przyczynowo-skutkowych. Żadnego 'zdarza się!'
Powódź też można wcisnąć w ramy (psuedo)logicznego myślenia. A w jaki sposób najprościej? Znajdując WINNYCH!
Wulkan spowodował. Meteorolodzy nie przewidzieli. Hydrolodzy nie ostrzegli. Służby porządkowe zostały zaskoczone. Majchrowski zlekceważył. Wojewoda olał. PO odrzuciło projekt PiS. Rząd nic nie zrobił. (Tusk ma wilcze oczy. Boga nie ma)

Tymczasem wszystko co tak naprawdę powinien zrobić przeciętny człowiek to wzruszyć ramionami i próbować żyć jak każdego innego dnia. A jeśli chodzi o utożsamianie się, to co najwyżej z tym:

sobota, 15 maja 2010

Z pamiętnika powszedniego prawicowca

Pochwalony pamiętniczku! Dzisiaj spotkała mnie straszna przykrość. Idę sobie ulicą królewskiego miasta Krakowa, przyglądam się szykownym katedrom i wysadzanym diamentami medalikom Matki Boskiej na ciężkie czasy, gdy znienacka parasol jakiejś młodej gówniary prawie wybił mi oko! Czy tak się traktuje w państwie prawa Polaka i patriotę? Oczywiście, że nie.


Łatwo znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy: chodniki są po prostu za wąskie, dwójka ludzi nie może się na nich wyminąć nie wybijając sobie nazwajem oczu, zębów i innych części ciała.

Kto jest odpowiedzialny za brak chodników? Oczywiście władze miasta, skorumpowane, mające gdzieś potrzeby obywateli i myślące jedynie o swych stołkach, premiach i dietach! Na pohybel! Ale przecież nawet oni nic nie zrobią, kiedy prawo im wiąże ręce.

A kto ustala prawo? Oczywiście rząd, a rząd to PO. Lenie i sługusy Zachodu rozmyślnie plączą, mataczą i kręcą, a zamiast ustalać nowe, godne prawa chodzą do butików piarowych, piją publicznie alkohol i nawiązują do spuscizny PRL.

Jednak tak naprawdę PO to Tusk o wilczych oczach, którego dalekosiężne plany sięgają poza chodniki i parasole, który przy udziale polskojęzycznych mediów chce sprzedać Polskę mrocznym siłom paktu Ribbentrop-Mołotow finansowych przez garbate nosy!

Ale nawet Tusk nie mógłby czynić swego zła bez stojącej za nim zbrodniczej ideologii. Tak naprawdę zagraża nam liberalizm, to on jest zagrożeniem dla cywilizacji białego człowieka i wszystkiego co dobre, polskie i święte.

Jak więc widać, zgodnie z regułami logiki dochodzi się do jedynego możliwego wniosku:

LIBERALIZM PRAWIE WYBIŁ MI OKO! POLAKA BIJĄ!

QED

wtorek, 13 kwietnia 2010

katastrofa katyńska

Statystycznie nieprawdopodobna. Przyznam, że dopiero teraz (trzy dni po fakcie) zaczyna do mnie docierać co się stało. Jednocześnie staram się określić swoje odczucia – i wnioski są dość ponure.
W idealnym świecie, gdzie można rozgraniczyć publiczne od prywatnego, rzekłbym tak: całe pokłady szoku i smutku są wobec mnie zewnętrzne – po prostu jestem pod presją otoczenia. Skłamałbym, twierdząc że nie rusza mnie żałoba narodowa, flagi opuszczone do połowy masztów, patos w mediach i panujące wśród ludzi przygnębienie. Jednak to wszystko jest nieco poza mną. Nasiąkam tymi uczuciami, gdyż są wszędzie wokół.

Prywatnie natomiast mam to gdzieś.
Katastrofa? Samoloty czasem się rozbijają, co zrobić, ludzkie błędy i zawodna technika.
Ranga osób na pokładzie? Zawsze miałem dość duży dystans do oficjalnych tytułów, natomiast do narodu mam stosunek następujący: to fajnie, że moi rodzice uprawiali seks właśnie w tym kraju, ale znowuż mogli gdzie indziej.
Doniosłe wydarzenie społeczne? Szok już minął, teraz przychodzi faza aklimatyzacji w nowej rzeczywistości. Gdzie tu miejsce na żal i smutek?
Sam fakt nagłej śmierci tylu ludzi? To już grząski grunt, ale wychodzę z założenia, że martwym uczucia doczesne nie pomogą.
Rodziny ofiar? Mają ważniejsze rzeczy niż przejmowanie się faktem, że istnieją osoby stojące nieco obok całej tragedii.
Moje własne potrzeby duchowe? Cry me a fuckin’ river, nikt z lecących nie był mi bratem ani swatem, a odległość od rodziny sprawia, że nie sprawię jej przykrości swoją łotewerską postawą.

Krótko mówiąc, życzyłbym sobie by się wszyscy prędko pozbierali. Jedźmy dalej na tym sklepowym wózku bez hamulców zwanym codziennym życiem, bo z radiowęzła spiker już nawołuje show must go on!

środa, 7 kwietnia 2010

haiku wiosenno-poświąteczne

kurz znowu osiadł
święta, święta i po świętach
mając wyjebane

sobota, 3 kwietnia 2010

Biegnij, Jezu, biegnij!

Wczorajsze kupno nowych runnin' ribokow i dzisiejszy przyjazd do rodziny (some heavily catholic mythology is popular here) natchnely mnie mysla:

Jezus byl najgorszym biegaczem w historii!

Nie dosc, ze podczas podbiegu na gorke wywraca sie trzy razy, to jeszcze opowiada jakies glodne kawalki klawym laskom, ktore chca mu pomoc. W sumie nie dziwota, skoro obuwie wybral jakie wybral - jakim debilem trzeba byc, by smigac w sandalkach i sukience? A na koniec wyszlo, ze koles jest mentalnym loserem: dobieglszy ostatnim z trojki, wymyslil sobie haselko 'ostatni beda pierwszymi'. Tez mi tlumaczenie! W dodatku zero zaprawy i brak wczesniejszej rozgrzewki: jesli po jednym treningu lezy sie z zakwasami trzy dni jak martwy, to cos jest nie tak.

Krotko mowiac: gdyby ziomus mial choc troche oleju w glowie, nabylby wczesniej jakies najkacze i stylowy dresik. Nawet pal licho stylowy! Ortalionowy Jezus przynajmniej bylby oredownikiem zdrowego stylu zycia, a tak...

niedziela, 21 marca 2010

świat 'dysku

Złapanie choróbska na początek wiosny jest świetnym powodem do zrobienia rankingu Teledysków, Które Akurat Przychodzą Mi Do Głowy. Fair warning: silny nostalgia factor gwarantowany.


5. In Flames – Cloud Connected



Ok, przyznaję: tu nostalgia aż chlupocze. Z drugiej strony klip zawiera luźnych kolesi w luźnych, białych ciuszkach, fajny shoopik z najazdami kamery i wypadającymi klatkami oraz zrzynkę z Gwiezdnych Wrót. Ergo: jest spoko. A dodając ciche założenie, że to teledysk utworu metalowego, w ogóle robi się jakoś błogo, gdyż takie generalnie dzielą się na trzy rodzaje: a) śmieszne, gdzie jakieś ziomy hasają po górach, łąkach, lasach; b) śmieszne, gdzie jakieś ziomy biegają w ciasnych trykotach; c) śmieszne z innych powodów. Temu klipowi udaje się być zaledwie – aż – zabawnym w zalewie śmieszności. A to już nie byle co.


4. BEP (całokształt)

http://www.youtube.com/user/blackeyedpeasvideo?

Tu można samemu wstawić dowolny klip Black Eyed Peas i być pewnym, że zgodzę się w pełnej rozciągłości! Czegokolwiek się nie tkną, jest znakomite.


3. Daft Punk – Interstella 5555



Czyli cały, trwający godzinę teledysk, nakładający się na całokształt płyty Discovery. Dance’owy concept album + legenda japońskiej animcografii = WIN. To się po prostu nie mogło nie udać, a i tak przeszło najśmielsze oczekiwania.


2. Cassius – Sound of Violence



Najsubtelniejszy tripowy klip jaki znam – w dodatku ktoś potraktował sam fakt podróży zarówno dosłownie jak i w przenośni. O ile większość wykręconych teledysków kompletnie wymyka się mojej estetyce, akurat ten nie przekracza tej cieniutkiej granicy między ‘well, that’s incredible, sir’ a ‘well, that’s fucked up, dude’.


1. Venetian Snares – Szamar Madar



W gruncie rzeczy ten klip nie powinien się znaleźć w tym zestawieniu, a przynajmniej nie bez taga ‘glimpse of the future’. Warto spojrzeć na to z następującej perspektywy: w większości teledysków obraz jest co najwyżej luźno związany z dźwiękiem. Przypadki, gdzie oba się dopełniają, są nieliczne. A już te, w których właściwie stanowią jedność, w przyrodzie prawie nie występują.
Na szczęście, prawie się nie liczy. Szamar Madar trafia dokładnie w moje emo i sprawia, że na chwilę zazdroszczę synestetykom. Futurolodzy wieszczą, że już wkrótce technika pozwoli łączyć zmysły czy zacierać granice między nimi – cóż, w dziedzinie rozrywki it’s relevant to my interests.

czwartek, 18 marca 2010

Alicja w Krainie Szmiry

Chciałem walnąć tl;dr-ową notkę o tym jak słabym filmem jest nowy Burton. Niestety, bez względu na racjonalność argumentów i ciężar gatunkowy krytyki, wszystko wciąż można było wszystko odrzucić na zasadzie ‘a mi się podobało’. Wobec czego czuję się zmuszony wyprowadzić jedyny manewr zaczepny, jaki w tej sytuacji pozostaje. Statement: mnie się nie podobało.

Przede wszystkim dlatego, że ten film nie posiada własnego charakteru, wizji. Nie ma większego znaczenia czy to sprawka samego Burtona, czy cenzorów z Iiiiwyl Diznej Corp. Alicja nawet nie próbuje podrażnić zmysłu estetyki widza.
Koronnym dowodem niech będzie fakt, że jeden z najlepszych elementów – nowy, pomalowany neonówką Kot z Cheshire - przegrał z kretesem batalię o miejsce w mojej wyobraźni.

Choć trzeba przyznać, że zadarł z nie byle kim:

sobota, 6 marca 2010

Koniec POPierdolenia (PL edition)

Wyobrażam sobie, że za kilkadziesiąt lat ktoś zrobi historyczne podsumowanie pt. "Pół wieku polskiego popu." Bez względu na to, co zdarzy się przez następne trzy dekady, dwa rozdziały są pewne: "Eurowizja czyli historia upadku" oraz "Jak Sokół i Pono uratowali polski teledysk." Dzisiaj o tym drugim.

Jak każdy normalny człowiek, uznałem "W aucie" za przełom na miarę rewolucji kopernikańskiej. Świetny polski kawałek, któremu towarzyszy jeszcze lepszy klip? Tak, jasne, a banda małp bonobo napisze Hamleta dwa razy z rzędu. A jednak się udało! Co więcej, nie okazał się rewelacją jednego sezonu. Sam byłem ostatnim, który przyznałby, że jakakolwiek pojedyncza piosenka może zamieszać w garze zwanym polskim popem - a dziś muszę bić się w pierś.

Nawet nie będę próbować określić wszystkich pozytywnych efektów. Dla mnie wystarczy, że zremasterowano polisz ejtis, przypomniano publice o Franku Kimono oraz - last but not least - zmieniono podejście do obciachu. Dziś obciach jest cool.


Na co przykładów nie trzeba szukać daleko.

Muppet jako główny bohater?
Pokój hawajski i mleko?
Wrocławska The Crew?
Prasowanie na godziny?
Polska wersja DJ Ruth?
Obciach, panie!
8)


Oczywiście nie trzeba było długo czekać, aż ktoś postanowi reutylizować stricte polską scenę celeb-



Mandaryna i Jacyków?
Trojanowska i SuperNiania?
Logo Nike i plecy Rubika?
Każde dwa minusy równają się plusowi. No i wreszcie jest co powiedzieć każdemu kto twierdzi, że polski pop nie ma przyszłości.

czwartek, 4 marca 2010

Każdy ma takiego Hitlera, na jakiego zasłużył



A którego Ty wybierasz?

piątek, 26 lutego 2010

Żabiniec watch #1

Ach, te drobne upierdliwości, które wychodzą na jaw dopiero po jakimś czasie. Wiadomo o co chodzi. Otwarcie bagażnika w deszczu powodujące wlanie się strug wody do wnętrza wozu. Laptop przegrzewający się tylko i wyłącznie w pozycji, w jakiej lubi się pracować. W przypadku mojego miejsca zamieszkania szydło wyszło z wora dopiero po paru miesiącach. Zalegający śnieg plus odrobina halnego i nagle okazało się, że Żabiniec postawiono na środku starożytnego bagniska, rodem z horroru.

Nie żartuję - nic wokół nie schnie. Parkingi zmieniły się w głębokie bajora, a chodniki w rwące strumienie. Przyrzekłbym, że widziałem nawet łososia wracającego na tarło, a szyld pobliskiego Kefirka zaczął zarastać mchem... Nawet jeśli troszkę przesadzam, to fakty pozostają niezmienne - czas od wyjścia z chatki do dotarcia na przystanek podwoił się.
Problem z chodnikami? - Ktoś zapyta - Srał to pies, zawsze można boczkiem, po trawnikach.

Ano właśnie: Srał. To. Pies. Topniejący śnieg odkrył porażające wręcz pokłady psich odchodów. Tego nie można nazwać zasraństwem, nie jest to nawet pole minowe. To jest po prostu góra gówna. Jedyny sposób na przejście z punktu A do B to ciągłe gapienie się na czubki swoich butów i przemyślane stawianie każdego kroku. Jednym słowem paranoja.

Ile jeszcze czasu minie nim dotrze do powszechnej świadomości, że to co wypada z tyłu psiaków WCIĄŻ jest problemem ich właścicieli? Nie wiem w jaki sposób doszło do obecnego rozwiązania, czyli 'nasrać i pójść', ale jednego jestem pewien: nic się nie zmieni do chwili, aż wzięcie torebki oraz szufelki i sprzątnięcie za swoim czworonogiem nie będzie tożsame ze spuszczeniem wody w kiblu. Że co? Że więcej zachodu, że się nie chce, że WSTYD? Przykro mi Toto, ale nie jesteśmy już w Kansas - w takim przypadku trzeba było brać przykład ze mnie I NIE NABYWAĆ PSA. To nie jest cholerna zabawka, ani nawet istota wymagająca opieki: posiadanie własnego zwierzaka
jest najzwyklejszą w świecie odpowiedzialnością. Wszystko co zrobi świadczy tylko i wyłącznie o właścicielu.

W kategorii buconerii jeszcze o stopień wyżej stoją osoby nazywające swe Azorki i Fafiki członkami rodziny, a jednocześnie zachowujący się jak wspomniana większość. Przepraszam, droga właścicielko, drogi właścicielu, ale jakby wasze (potencjalne) latorośle walnęło kupkę w pampersa, to też byście je tak zostawili? Nie bardzo? And that concludes our meeting.

Jednocześnie jednak, przy mojej całej niechęci do tego procederu, nie widzę sposobu by samo z siebie coś się mogło ruszyć. Prawda jest taka, że póki trend się nie zmieni i zostawienie za sobą psiego gówna nie będzie obciachem, nikt pierwszy się nie schyli.
Zewnętrzne naciski co prawda już są: na parterze każdego bloku są jednorazowe folie, a i kojarzę, że krakowska Wyborcza próbowała uświadamiać w tej kwestii. Niestety, moje trwające od paru dni piruety dowodzą, że chyba coś nie wyszło.
Niby można sadzić mandaty, ale z tym też są problemy. Raz, że straż miejska najwyraźniej ma ważniejsze sprawy na głowie; dwa, że wtedy zmiana przyzwyczajeń mogłaby być pozorna - wraz ze zniknięciem patroli festiwal gówniarstwa zacząłby się na nowo. Zresztą, co mam się produkować, skoro Minkiewiczowie już dawno pokazali co akurat o tym sądzę:Także jedyne co mi pozostaje to wołanie na puszczy: Ludzie kochani! Dosyć srania w banię! Czysta przestrzeń publiczna przyszłością narodu!

sobota, 6 lutego 2010

Sratriotyzm (digital edition) 2

Przegląd nagłówków na gazeta.pl z ostatnich dwóch-trzech tygodni.

Polska reprezentacja w piłce ręcznej przegrała przez sędziów

Wiatr przeszkodził Małyszowi

The Economist pozytywnie wypowiedział się o Polsce

Część obywateli Haiti uważa, że płynie w nich polska krew

Polska wygrała w konkursie na plakat promujący Dzień Europy 2012

Polacy oskarżani przez szwedzkich ekologów o kłusownictwo i alkoholizm

Anselmo Vendrechowski Junior - Juninho z polskim rodowodem


Jak ja się wstydzę za ten kraj, ilekroć widzę coś takiego. Czy naprawdę nasze narodowe kompleksy są aż tak wielkie, czy może raczej edytorzy gazety tylko prowokują, promując bucówę? Nieważne, efekt jest taki sam, a leczenie należy zacząć od:

- mania wyjebane na cudze opinie o nas
- mania wyjebane na sprawy, które nas bezpośrednio nie dotyczą
- mania wyjebane na kwestie 'ku pokrzepieniu serc'

oraz

- pozwolenia naszym reprezentantom/przedstawicielom na przegrywanie z powodu BYCIA GORSZYMI.

Póki tak się nie stanie, będziemy dalej karmić Polandballa. Suwerenność narodową może odzyskaliśmy w '89, ale do suwerenności mentalnej jeszcze nam daleko.

niedziela, 31 stycznia 2010

Nerdzący szowinizm

Sesja wkolo, wiec czy jest lepszy moment by wreszcie siasc porzadnie do kompa i przejsc jakas dobra gierke? Pytanie retoryczne, tej zimy padlo na Mass Effect 2. Jedynka byla swietna, wiec nie trzeba bylo az tyle szczania po nogach ze szczescia aby mnie przekonac. Okazalo sie, ze w tym wypadku owo szczanie jest jak najbardziej uzasadnione - to doskonala hybryda strzelaniny i rolpleja w sosie sci-fi.

Na tym moglbym skonczyc, gdyby nie jedna mala kwestia. A mianowicie naczelny (rzekomo) chick tej gry, niejaka Miranda Lawson.



Jak mozna sie domyslac, tworcy zadbali o odpowiednia podbudowe. Spoiler alert: Miranda zostala genetycznie zaprojektowana przez swojego bogatego tatusia by być jego idealną następczynią. Pomijajac dosc oczywisty visual appeal oraz umiejętnosci bojowe, jest ona diabelnie inteligentna, zmotywowana i pewna siebie. Dorzucajac do tego powierzchownosc typu ice queen i gorace wnetrze otrzymujemy kobiete doskonala.

Caly problem w tym, ze tylko w teorii. Bowiem ilekroc Miranda sie odzywala badz robila cos waznego z punktu widzenia fabuly, mialem nieodparte wrazenie, ze jest z niej skonczony dumbfuck. Czasem az trudno bylo uwierzyc. Doprawdy srogi dysonans.

I tu dochodze do dwoch mozliwosci. Pierwsza: deweloperzy to banda szowinistycznie znerdzialych bucow, dla ktorych idealem wyemancypowanej kobiety jest arystokratka rodem z wiktoriańskiej Anglii. Druga: jest to zaplanowane dzialanie by wstrzelic sie w target graczy-odbiorców Mass Effect 2, dla ktorych idealem wyemancypowanej kobiety i tak dalej. Nie wiem, ktora konkluzja jest gorsza.



Rekomendacje? Jak już musimy wprowadzac parytety, to najpierw przetestujmy je na studiach deweloperskich. [icon_cool.gif]

czwartek, 28 stycznia 2010

tuskizm revisited

Dobry piar jeszcze nie oznacza, że jest się dobrym politykiem, ale dobry polityk bez dobrego piaru w przyrodzie nie występuje.

niedziela, 17 stycznia 2010

Sratriotyzm (digital edition)

Od pewnego czasu zastanawiam się, jak wielki kryzys tożsamości trzeba przechodzić, by być patriotą w internecie. Czyżby rozbuchany konsumpcjonizm pozbawił nas ego? Szatański liberalizm sprawił, że już nie możemy czuć się prawdziwymi Polakami? A może po prostu jedyne na co nas stać to patriotyzm zerojedynkowy? Like, ya know, kill strangerfags?

OR namalowanie wielkiej polskiej flagi na drawballu?

OR zhakowanie sadistic.pl bo ośmielił się robić żarty z Naszego Papieża?

OR zbieranie podpisów pod petycją X w sprawie Y

Oczywiście nie ma co przesadzać - jestem głęboko przekonany, że większość uczestników traktuje wspólne akcje party-iotycznie, czyli na zasadzie 'for fun' albo 'czemu nie'. Gorzej z tymi, którzy są głęboko przekonani, że mogą one zrobić różnicę lub - co gorsza - że udział ich samych robi jakąkolwiek różnicę. Sorry guys, statistic disagrees.
Okej, dobra, w gruncie rzeczy pal ich licho, każdy ma swoje emo. Gorzej, że przez takie akcje wypaczana jest sama idea patriotyzmu: nagle okazuje się, że każdy może sobie ją zdefiniować jak mu się podoba, zrobić coś 'patriotycznego' na podstawie tej definicji i być potem z siebie dumnym. I z tego jak rozsławił Polskę i nawiązał do tysiącletniej tradycji.

Kłopot w tym, że to nie będzie patriotyzm.



To będzie debilizm.