Prywatnie natomiast mam to gdzieś.
Katastrofa? Samoloty czasem się rozbijają, co zrobić, ludzkie błędy i zawodna technika.
Ranga osób na pokładzie? Zawsze miałem dość duży dystans do oficjalnych tytułów, natomiast do narodu mam stosunek następujący: to fajnie, że moi rodzice uprawiali seks właśnie w tym kraju, ale znowuż mogli gdzie indziej.
Doniosłe wydarzenie społeczne? Szok już minął, teraz przychodzi faza aklimatyzacji w nowej rzeczywistości. Gdzie tu miejsce na żal i smutek?
Sam fakt nagłej śmierci tylu ludzi? To już grząski grunt, ale wychodzę z założenia, że martwym uczucia doczesne nie pomogą.
Rodziny ofiar? Mają ważniejsze rzeczy niż przejmowanie się faktem, że istnieją osoby stojące nieco obok całej tragedii.
Moje własne potrzeby duchowe? Cry me a fuckin’ river, nikt z lecących nie był mi bratem ani swatem, a odległość od rodziny sprawia, że nie sprawię jej przykrości swoją łotewerską postawą.
Krótko mówiąc, życzyłbym sobie by się wszyscy prędko pozbierali. Jedźmy dalej na tym sklepowym wózku bez hamulców zwanym codziennym życiem, bo z radiowęzła spiker już nawołuje show must go on!