poniedziałek, 10 sierpnia 2009

panie barmaNIE!

Na początek, by wprowadzić odpowiedni nastrój, wymyślony na poczekaniu żarcik:


Czym się różni barman od Twojej Starej?


Twoja Stara zawsze obsługuje mnie z uśmiechem.


Niedawna wycieczka krajoznawcza w okolice Cieszyna uświadomiła mi jedną z niewielu rzeczy jakie są wybitnie uncool w Krakowie: barmani, mianowicie. A właściwie ich tzw. troska o klienta, attitude, jakkolwiek by to nazywać.

Zacznijmy od Cieszyna po stronie polskiej. Mimo przestróg, że wszystkie knajpy są zamykane o 23 udało się znaleźć całkiem konkretny klubik otwarty do rana. Tutaj pierwszy szok: sobota, godziny późnowieczorne, a miejsce jest ledwo wypełnione - akurat tak, żeby dało się znaleźć ostatnie wolne miejsce. W Krakowie nie do pomyślenia.
Większy szok nastąpił gdy poszedłem do baru zamówić drinka. Ładna kolejeczka, zero rozpychania się łapami, zamówienie pojawia się przede mną raz-dwa. Mało tego: jak przypadkiem zrobiłem nieuważny krok w tył i wpadłem na jednego z pracowników, to on mnie przeprosił nim zdążyłem wykrztusić słowo. Szok no po prostu szok, w KRK byłbym w najlepszym przypadku potraktowany burknięciem, a w najlepszym (po przetłumaczeniu): czy zechciałby szanowny pan uważać gdzie stawia nogi?

Aż z tego wszystkiego rzuciłem po zrealizowaniu zamówienia 'reszty nie trzeba', co się przełożyło na dwucyfrowy napiwek.

I w tym momencie oboje barmanów wywaliło gały. Tak po prostu. Ja stoję sczerniały, myśląc że popełniłem jakieś potężne faux pas... Oni to widzą i do mnie z uśmiechem: nie, nie, po prostu takie napiwki rzadko tu widujemy. LOL WUT? Rozglądam się po klubie: nie, nie zamienił się nagle w siedlisko brudasów czy innej żulerii, to dalej jest miejscówka na poziomie Błędnego Koła/Boombarashu w KRK, czyli lekko powyżej średniej.
I zagadka rozwiązana. Cały kłopot z krakowskimi barmanami polega na tym, że jeśli nawet naszczają jednemu kolesiowi do drinka, to i tak na jego miejscu zjawi się trzech następnych pijanych anglików, którym takie składniki nie przeszkadzają.


Na sam koniec jednak zostawiłem najlepszą część. Wystarczy przejść przez granicę by znaleźć się w zupełnie innej cywilizacji, w mistycznym miejscu gdzie ładne kelnerki pytają klienta czy życzy sobie kolejnego piwka gdy ten ledwie kończy ostatnie, gdzie 80 koron napiwku za trzech to dużo, gdzie piwko nie jest traktowane jako alkohol a najnormalniejszy napój na świecie.



Czechy, Czechy, ach czemu jesteście za granicą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz