Pewnie wyjdę na sługusa zgniłego systemu, ale zawsze pewnym niepokojem napawał mnie luz z jakim powszechnie traktowane są idee anarchizmu.
Wiadomo o co chodzi, od Rejtana i Św. Stanisława po fuck the system, V4Vendetta i RATM. Koszulki z Che? Spoko. Alterglobaliści pikietujący zebrania G8 czy WTO? Pewnie. Naomi Klein i pieprzyć bezduszny kapitalizm? No jasne. Wolność, równość, braterstwo. Peace & love.
I super, i wszyscy się cieszą. Tyle, że to wyobrażenie anarchizmu nie ma żadnego związku z rzeczywistością, podobnie jak teoretyczne postulaty Bakunina czy Sorela.
Na szczęście wczoraj można było zobaczyć, jak naprawdę wygląda wprowadzanie anarchizmu w czyn: oto niewielka grupa ludzi, opierająca swe fundamentalistyczne przekonania o czysto arbitralne podstawy, wykrawa swą sferę "wolności" godząc w wolność innych - i reaguje agresją na próby ukrócenia tego procederu.
Szkoda tylko, że w mediach nazywa się ich "wykluczonymi", "dewotami", "pokrzywdzonymi", "zamachowcami", "oszustami" albo po prostu "tłumem."
Bo to przecież są anarchiści. Ci jedyni prawdziwi.
środa, 4 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz