wtorek, 14 kwietnia 2009

Mr. Samael, welcome to Mediocrity, pop. MILLIONS and rising

Istnieje niewiele zespołów, o których warto pisać. Wygląda na to, że nawet w muzyce panuje rozkład normalny. Niewiele świetnych, niewiele tragicznych i całe morze przeciętności.
Oczywiście to rzecz subiektywna, a gdy schodzimy do podgatunków, liczby bezwzględne się zmniejszają. Toteż w dziedzinie mniej lub bardziej metalowej są tylko dwa zespoły, na które warto zużywać klawiaturę. I jeden z nich w marcu wydał nową płytę.

Fonderwul, ain't it?

No właśnie. Nowa płytka Samaela, pierwotnie planowana jako side project, wyszła pod głównym labelem. Nie zrozumcie mnie źle - Samael ujął mnie doskonałym połączeniem muzyki elektronicznej i ostrzejszych brzmień oraz faktem, że ich późniejsze lyricsy były czymś dużo więcej niż tylko agresywnym, nihilistycznym bądź/i antyreligijnym pierdzeniem.
Z czasem zespół łagodził brzmienie (przedostatnią płytkę już niemal dałoby się na baunsing przynieść), ale gdy inni odsądzali go za to od czci i wiary, dla mnie był to wskaźnik dojrzałości i faktu, że nie boi się iść w rejony, gdzie niewielu było przed nim.

Pierwsze oznaki, że coś jest nie tak, dotarły do mnie wraz z trzema trackami z nowej płytki. Jeden z nich był naprawdę dobry - szybki i z kopem (niezwykłe u tego zespołu), a jednocześnie nie pozbawiony melodyjności i tego nieuchwytnego 'czegoś', sprawiającego, że kawałki Samaela zyskują tylko w miarę kolejnych przesłuchań.
Dwa pozostałe natomiast... Tam zostały tylko tempo i agresja, cała reszta została właściwie wykarczowana.
'No nic' - pomyślałem - 'Samael często dawał najsłabsze tracki ze swoich płyt jako teasery, więc nie ma się czym przejmować.'

Kurwa błąd.

Płytka wyszła i nakryłem się nogami. Na usta cisnęłyby mi się nieparlamentarne słowa, gdyby nie fakt, że akurat były zajęte... ziewaniem. Zgadza się. Nowy krążek Samaela jest jednowymiarowy, utrzymany w jednostajnym tempie, kawałki są podobne do siebie, mało ambitne, po prostu NUDNE.
Co tam nudne. Wręcz żenujące. Szczerze mówiąc z całej płytki do słuchania nadają się DWA kawałki - te, w których spod generalnego napierdolu da się wyłowić dawny styl. Reszta... reszta nie jest zła. Ani też dobra. To jest najgorsze - jest po prostu przeciętna. W ten sposób grają niepoliczalne hordy metalowych śmieszków.
Przyznaję, gdyby coś takiego nagrał zespół z Polski byłbym dumny z umiejętności naszych rodaków. Ale tutaj mam do czynienia z zespołem, który jako jeden z może dziesięcioma innymi ukształtował moje upodobania muzyczne. To naturalne, że wymagania są większe - i tych wymagań Above nijak nie spełnia.

Nie wiem czy to zaplanowany z rozmysłem skok na kasę (idę o zakład, że poprzednie, w jakiejś mierze awangardowe, płytki nie miały dużego targetu) czy też znudzenie obecnym do tej pory stylem - w każdym razie to nie jest płytka, którą chciałbym zaliczać do dyskografii Samaela. A muszę.
W żadnym razie jednak nie stawiam na nich kreski, mając nadzieję, że to jednorazowy wybryk. Ale faktem pozostaje, że mój stan oczekiwania na kolejny release przeszedł z 'excited' do 'sceptical'.

Tak czy inaczej, od Above należy trzymać się z daleka.


Widzicie? Nawet nowa okładka jest z serii 'stay away, I bite'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz