wtorek, 28 kwietnia 2009

Praczetyzacja

Żem se kupił Praczeta. Książkę jego, znaczy się. Nieszczególnie nową, ale za to ze Świata Dysku i po angielsku. Feet of Clay, zwie się. I wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że przed tygodniem pochłonąłem 'Men at Arms', dwa tygodnie temu 'Guards! Guards!', a miesiąc - 'Going Postal'. Teraz poluję na Jingo! i The Fifth Elephant.

I to mówi człowiek, który nie tak dawno (przed kilkoma laty, doh) twierdził, że Praczet go najzwyczajniej w świecie nudzi. No tak, jasne. Znowu wychodzi, że wszystko jest względne, a odbiór dowolnego dzieła jest bardzo zależny od oczekiwań.
Moim problemem było to, że swoją znajomość z Praczetem zacząłem od powieści należących do wczesnego okresu. Jak wie każdy amator pisarstwa tego pana, twórczość dzieli się na dwa okresy. Wczesny - gdy całokształt był przede wszystkim humorystyczno-groteskowy; oraz późny - gdy powieści zaczęły być bardziej doprawione gorzką ironią, pokazujące nasz świat w krzywym zwierciadle.
Przejście między jednym a drugim nie okazało się bezbolesne. Krótko mówiąc odbiłem się niczym piłeczka.

Wygląda na to, że dopiero teraz, gdy mojego zainteresowania objęły tematy okołosocjologiczne, mogę docenić 'późnego' Praczeta. Ten facet ma niesamowitą zdolność wykrojenia pewnych (mniej lub bardziej charakterystycznych) cech społeczeństwa i rozdęcia ich do rozmiarów, dzięki którym czytelnik uświadamia sobie jak głęboko jest wkopany w rzeczywistość społeczną. Biurokracja? Proszę bardzo, Gildia Złodziei w Ankh-Morpork płaci podatki i napadniętym osobom zostawia pokwitowania. Różnice kulturowe? XXXX, kontynent tak suchy, że ludzie piją tam piwo z powodu braku wody, ale poza tym to spoko, koleś. Równouprawnienie? Osobniki z Campaign for the Equal Heights robią doskonałą, no, robotę.

A właśnie, kwestia języka. Nie chcąc niczego ujmować panu Cholewie (tłumaczowi), Praczeta należy czytać po angielsku. To po prostu pasuje do jego prozy. Z dwóch powodów - jego absurdalne opisy i cięte dialogi są czasami po prostu nieprzetłumaczalne. Już nie wspominam o tak prostych tekstach, jak przyśpiewki krasnoludów typu 'I mine in my mine and whats mine is mine' . Tu chodzi o rzeczy typu dialogu sierżanta Colona i posterunkowego Nobbsa, który właśnie się dowiedział, że jest szlachcicem i rozważa możliwość sprzedaży swego tytułu:
- Posh folks would be fallin over themselves for it.
- Sell m' birthright for a spot of massage, right?
- It's a pot of message.
- It's a mess of pottage.
- Hah! Well I tell you, some thing can't be sole. Hah!

Totalna rzeź, przecież to jest nieprzekładalne. Już nawet nie wspominam o wielkim, wyjącym napisie 'Biblical allusion here', który unosi się gdzieś nad tym kawałkiem tekstu. Tłumacząc trzeba albo kombinować i naginać sens albo opuścić dowcip. Hard call.

Drugi powód jest mniej oczywisty: jakkolwiek Pratchett może wytykać absurdy rzeczywistości, wciąż pozostaje nieodrodnym synem angielskiej middle class! Po prostu nie wypada czytać go w innym języku...

No i jest jeszcze trzeci powód, ale dość subiektywny: po angielsku Pratchett ma lepszy feel.

Having said that, mam zamiar ominąć 'Thief of Time'. Zen i odgłos wydawany przez kolor żółty ciągle pozostają poza sferą moich zainteresowań. Mu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz