środa, 29 kwietnia 2009

Spot PiS, reklama Palikota

Nie chciałem by notki na tym blogu pojawiały się z częstotliwością strzałów z karabinu maszynowego, ale co zrobić, gdy jest tyle tematów które aż proszą się o skomentowanie? Dzisiaj na tapetę wezmę nowe spoty PiS-u, które zasługują na ciepłe, żołnierskie słowa pochwały. Zdecydowanie.

Pal licho pierwszy z nich, który był tak zły, że zajął się nim sąd, oskarżając o zaniżanie standardów reklamy politycznej... Zaraz, było niby inaczej? Doesn't matter. Wpisywał się w ostatnio obraną przez PiS strategię 'chorągiewki na wietrze', wygląda na to, że polityka miłości odwzajemnionej skończyła się na dobre.

Bardziej zaszokował mnie drugi spot, ten o Kalipocie. Przecierałem oczy ze zdumienia - jeżeli wewnątrz PiS działa siatka sabotażystów, to właśnie ta reklamówka jest koronnym dowodem jej istnienia. To nie-mo-żli-we by autorzy nie widzieli, to woda na młyn dla tego kolesia. Jak prywatnie mam dość (eufemism warning!) mieszane uczucia (/ew!) dotyczące pana Lipokata, tak nie mogę oddać pokłonu jego umiejętnościom PiaRowym. Każdy inny polityk odstawiający takie numery jakimi on może się poszczycić, już dawno byłby skreślony przez społeczeństwo (casus Kurskiego).

Pokilat jest chyba pierwszym u nas przypadkiem połączenia self-made mana i politycznego celebryty. To typowy na Zachodzie przypadek attention whore, karmiącej się publicznym zainteresowaniem zgodnie z zasadą 'nieważne czy dobrze czy źle, byle po nazwisku'. Jeśli utrzyma ten poziom zagrywek, PiS dalej będzie się dostosowywać do jego kopania po goleniach, nie zrobi żadnej poważniejszej wtopy umiejętnie balansując na granicy powagi, absurdu i groteski - to całkiem możliwe, że historia zapamięta go jaka nowożytnego Stańczyka.

Ale, jak mówię, tylko cienka czerwona linia dzieli go od bycia po prostu błaznem . Reakcja zainteresowanego bardzo odpowiednia... tyle, że całokształt to robota sapera. Ja coś czuję, że wkrótce Kolipat przegnie i popełni jakieś publiczne samobójstwo - a wtedy już nic mu nie pomoże, nawet historia nie osądzi, bo zostanie usunięty w mroki niepamięci. Ale tymczasem niech trwa bal! PiS wykupił miejsca na scenie i cały pierwszy, nomen omen, rząd.

Co ciekawe, ilekroć wpadam na jakiekolwiek komentarze dotyczące tych spotów, to nigdy nie wypowiadają się medioznawcy czy socjologowie, tylko osoby niezwiązane bezpośrednio z tematami reklamowymi czy kreowaniem mass mediów. Interesujące... Czyżby spisek?

Temat oddziaływania mediów na opinie i nastroje społeczeństwa jest głęboki jak rzeka. Samospełniające się proroctwa (czy faktycznie mamy kryzys czy to tylko wymysł dziennikarzy, panie dzieju?), przemilczanie tematów i skupianie się na zastępczych, kreowanie wizji świata... Konstruktywiści byliby zachwyceni. Problemem jest to - przynajmniej w Polsce, ale patrząc na kampanię prezydencką w USA, kolesie zza wody mają ten sam problem - że punkt siedzenia określa punkt widzenia. Dzisiaj każda sprawa ma swój wymiar polityczny (to chyba spuścizna PRL-u, tam też Władza miała mieć na wszystko baczenie), a wśród komentatorów wydarzeń ciężko znaleźć osoby, które nie zajęłyby już stanowiska wobec rządu i opozycji.
Tak naprawdę odnoszę wrażenie, że z politycznego punktu widzenia dzisiejsze społeczeństwo polskie dzieli się na trzy obozy: proPiS, antyPiS (wbrew pozorom to nie są platformersi, duża część społeczeństwa poparłaby dowolną kompromisową partię przeciwko PiSowi) oraz największy z nich, people who don't give a fuck. Niestety, wygląda na to, że dziennikarze i publicyści - chcąc, nie chcąc - rekrutują się tylko z pierwszych dwóch.
Sprawia to, że rzetelna analiza jest w gruncie rzeczy niemożliwa. Dla proPiSowców Palikot to gnida, a reklamówka o nim mówi samą prawdę. AntyPiSowcy widzą w nim lisa Witalisa lub boskiego prostaczka, w każdym razie osobnika krzyczącego 'król jest nagi' i mającego często rację; w dodatku niezwiązanego z PO, gdyż jego wizerunek tak daleko odbiega od tego kreowanego przez Tuska&co., że nie sposób ich ze sobą zestawić.
Jak odbierają go osoby interesujące się polityką w sposób czysto, bo ja wiem, rozrywkowy? Nie chodzi mi o akademików, a o ludzi, którzy najpierw martwią się tym co do garnka włożyć, a do polityki podchodzą na zasadzie 'i tak istnieje tylko jedna partia: Teraz Kurwa My.'
Cóż, pewnie nie dają faka. Idzie zrozumieć.

Ta dygresja potrzebna mi była po to, żeby wskazać, że obóz osób generalnie olewających polityczną nadbudowę powinien się zmniejszać. W końcu docierają do nich tylko przekazy pisane przez osoby posiadające już jakieś mniej lub bardziej silne przekonania. Nawet jeśli założymy sytuację idealną i dziennikarze będą się silić na obiektywność (co czasem robią, z marnym skutkiem - patrz Dziennik), to i tak casus intersubiektywizmu ich dopadnie.
Krótko mówiąc przegrana sprawa? Grozi nam totalna inkluzja polityczna, napędzana machiną mediów?

A jednak nie. Z dwóch prostych przyczyn, o których często zapominają prawicowi publicyści, pisząc o 'lewicowym praniu mózgu' i 'michnikowskich ćwierćinteligentach'.
Pierwsza, wynikająca z samego założenia: twój świat nie jest moim światem, nie musimy rozumować dokładnie po tych samych liniach. O tym często zapominają radykałowie, zarówno z lewej jak i prawej strony, rozciągając swój światopogląd na całokształt społeczeństwa.
Druga kwestia to pewne empirycznie dowiedzione teorie dotyczące możliwości poznawczych każdego człowieka. W badaniu na pytanie 'czy czujesz, że media tobą manipulują' circa 4/5 odpowiedziało NIE. Znowu na pytanie 'czy czujesz, że media manipulują społeczeństwem' jakieś 60-70% odpowiedziało TAK.

Something's seriously screwed up, huh?

Cóż, zwie się to hipotezami efektu, odpowiednio, trzeciej i pierwszej osoby. Pierwsza twierdzi, że ludzie przeceniają wpływ przekazów medialnych na innych, druga - że nie doceniają wpływu na siebie. Idąc ad absurdum można z tego wywieść, że jedynymi osobami zmanipulowanymi przez media są osoby odpowiedzialne za kreowanie mediów ;p

Oczywiście kpię sobie, ale odnoszę jakieś tam wrażenie, że dziś każda sprawa i wydarzenie gospodarcze, moralne, społeczne, religijne; wypadki losowe, biurokracja, imprezy kulturalne i sportowe; naprawdę cokolwiek - ma wymiar polityczny. A dziennikarze, którzy powinni pomagać społeczeństwu w wyrabianiu powszechnie uznanej prawdy, tylko pogarszają sytuację.
Aaa, no tak, bo oni tak naprawdę szukają i opisują Prawdy.
A potem się jedni z drugimi dziwią, że ludziom nie chce się iść do urn. No cóż, skoro polityka jest obecna w naszym życiu 24/7, to chyba nic dziwnego, że ludzie postanawiają sobie wziąć od niej wolne akurat w jeden z nielicznych dni, gdy naprawdę mogą mieć od niej spokój. W dzień głosowania. To zbiorowe, oddolne fakjuol wymierzone w polityków, tyle tylko, że dopinguje ich do jeszcze bardziej wzmożonej pracy.

Najśmieszniejsze jest to, że znowu każda odgórna próba pozbycia się choć odrobiny polityki z życia publicznego będzie w gruncie rzeczy będzie miała efekt odwrotny do zamierzonego, na zasadzie taktyki 'nie myśl o słoniu'.

Jeśli ktoś wymyśli wyjście z tej patowej sytuacji to ma niezłe zadatki... by zostać politykiem.

edit: no i jak tu nie kochać PiS? Ledwie co zdążyłem opisać dwa spoty, oni wypuszczają trzeci. I begin to see a pattern here. I mówię tutaj raczej o stylu i przesłaniu: postraszmy, wytknijmy, skrytykujmy. Co prawda w ostatnim wreszcie zaczyna być coś pozytywnego o PiS, a nie tylko złego o PO, ale mleczko już się rozlało.
Przede wszystkim zastanawiam się ciągle do kogo są skierowane te spoty. Do wyborców PO? Zapewne tak, pytanie tylko czy zniechęcenie (jeśli się w ogóle uda) wyborców do PO zagwarantuje zwycięstwo PiS. Najprawdopodobniej ci przekonani przez spoty partii Kaczyńskiego i nie głosujący jednocześnie na PiS we wcześniejszych wyborach (są tacy?) po prostu nie pójdą do urn.
Może więc kampania skierowana jest do zwolenników PiS? To też możliwe, z tym, że przecież ich nie trzeba już przekonywać - wszyscy, którzy obecnie pozostali przy partii Kaczyńskiego to osoby autentycznie przekonane o słuszności jej linii politycznej bądź/i widzący wilcze oczy Tuska.

Cały obecny problem PiS polega na tym, że swoimi poprzednimi działaniami spowodował dużą polaryzację społeczeństwa. W chwili obecnej tylko garstka osób głosująca na inne opcje w ogóle rozważałoby przejście do obozu PiS. Całkiem więc możliwe, że jedyną opcją jest negatywna kampania, w zamierzeniach zmniejszająca odsetek ludzi głosujących na PO w przyszłych wyborach. Pytanie tylko czy a) to wystarczy PiS do odzyskania władzy i b) czy przypadkiem, na zasadzie 'gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta' najlepiej na tym wyjdzie lewica.
Sądząc po działaniach spin doktorów PiSu odpowiedzi mają się odpowiednio 'tak' i 'nie'. Ja sam wcale nie byłbym do tego przekonany, w gruncie rzeczy wydaje mi się, że obecne medialne natarcie zda się psu na budę (do wyborów jeszcze sporo czasu), a całkiem możliwe że nastąpi nawet efekt bumerangu.
Wcale też nie wykluczałbym kwestii redukcji dysonansu ludzi głosujących wcześniej na PO. To może być duża 'tajna siła' stojąca za PO i trzymająca wyborców w ich obozie.
Dla tych, którzy nie wiedzą o co biega, wyjaśniam: to ludzki mechanizm sprawiający, że dostosowujemy przekonania do działań pierwotnie z nimi niezgodnych (zgadza się, nie odwrotnie!). Przykład - osoba głosująca w poprzednich wyborach na PO tylko po to by odsunąć PiS od władzy będzie dużo bardziej skłonna patrzeć na pozytywne, a nie negatywne aspekty rządów Tuska&co. To prosty mechanizm, człowiek po prostu nie może sobie pozwolić by jego celoworacjonalne działania nie były uzasadnione w wystarczająco mocny sposób.

Żeby nie było za słodko: chwilowo nie ma co wyrokować. Do realnego rozpoczęcia kampanii jeszcze sporo czasu, ale miło widzieć, że już zaczyna się robić ciekawie.

edit2: łożeszkufa, jeśli Piotr Semka (człowiek, który sam robi za desygnat konserwatyzmu oraz zazwyczaj wali w PO i liberalizm jak w bęben) prostuje informacje zawarte w spotach PiS, to znaczy, że ktoś naprawdę odwalił fuszerkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz